Język fiński

Przepraszasz, a oni się śmieją – o języku wewnątrz języka słów kilka

Kiedy pierwszy raz leciałam do Finlandii na letni kurs językowy, byłam pełna dumy wobec samej siebie, ile to się w ten rok studiów nauczyłam, ile umiem powiedzieć i ile zrozumiem z tego, co do mnie powiedzą. W końcu tyle gramatyki za mną, tyle słówek umiem wymówić z poprawną długością głosek, a że intonacja trochę nie ta… nic, przecież w sklepie się dogadam.

Z takim przeświadczeniem weszłam na gdańskie lotnisko, pełna nadziei na przypadkową konwersację z innym podróżnym czy podróżną. Bo przecież nawet jeśli coś powiem nie tak, na pewno się czegoś nauczę, a przynajmniej osłucham z językiem. Przed bramką zbiera się już spora fińskojęzyczna grupa, a kilkuletnie dzieci biegają wokół z rozpiętymi szeroko ramionami, wołając: Lentokone, lentokone!. Uśmiecham się do siebie. W sklepie bezcłowym, przechodząc przez jedną z bardziej zatłoczonych alejek, wybieram kulturalną opcję i słysząc fiński, mówię: anteeksi. Odsuwają się, przechodzę. Ale ledwo ich mijam, słyszę ciche: Hehe, ulkomaalaiset*.

Trochę mi zajęło, zanim zrozumiałam, dlaczego się śmiali (dziś wiem, że w takiej sytuacji przeważająca większość Finów posłużyłaby się raczej makaronizmem sori). I dużo, dużo więcej – zanim nauczyłam się mówić tak, żeby już tego nie robili. Przynajmniej w zasięgu mojego słuchu.

Port w Turlku

Dzisiejszy wpis będzie o puhekieli, czyli fińskim języku mówionym. O języku wewnątrz języka, który ma swoje własne słowa, a nawet własną gramatykę. I stanowi jeden z największych koszmarów każdego, kto uczy się fińskiego. Bo nawet najdziwniejszych imiesłowów i konstrukcji zdaniowych da się nauczyć raz i zapamiętać, załóżmy ambitnie, na całe życie. Ale nie można mówić o nauczeniu się czegoś, co ciągle się zmienia.

Na początek należałoby chyba wyjaśnić dokładnie, czym puhekieli jest, bo określenie „język mówiony” może zmylić niejednych, którzy po raz pierwszy je widzą. Prawdopodobnie wielu z was kojarzy się z tym, co po polsku nazwalibyśmy językiem potocznym, bo przecież to w nim przede wszystkim mówimy – i jest w tym założeniu sporo racji. Sprawa jest jednak nieco bardziej skomplikowana. Zacznijmy od tego, że polski język potoczny może się odnosić tak do mowy, jak i pisma, podczas gdy fiński całkiem wyraźnie rozgranicza tutaj kirja- i puhekieli, czyli język pisany i mówiony. Ale tak, trzeba przyznać, że mówiony jest bardziej potoczny – choć raczej mówienie w kirjakieli nie doda nam dystyngowania, tak jak unikanie kolokwializmów po polsku – a raczej sprawi, że zabrzmimy jak obcokrajowcy. To znaczy głupio.

W Finlandii rzeczywiście mało kto zawraca sobie głowę mówieniem w kirjakieli. Puhekieli używają za to wszyscy, od mieszkających na odludziu babć, przez artystów, po najważniejszych krajowych polityków i dziennikarzy. Jest to język żywy, chociaż bardzo niejednorodny. Jest to właściwie zupełnie naturalne: mowa zawsze ewoluuje szybciej i to w niej najpierw zachodzą językowe zmiany – pismo dopiero później zostaje dostosowane do językowej rzeczywistości**. Tyle że w fińskim ta granica jest wyraźniejsza, trwalsza i przez to właśnie mamy wrażenie, jakbyśmy mieli do czynienia z zupełnie nowym językiem (którym, według niektórych, puhekieli poniekąd jest). Dlaczego?

Żeby odpowiedzieć na to pytanie, musimy niestety sięgnąć do historii języka fińskiego, czyli do spraw nieco bardziej górnolotnych i z pozoru nikomu nie potrzebnych. Fiński jest językiem starym, pierwsze zapisy w nim pochodzą nawet z XII wieku, jednak o formalizacji pisowni i jednym języku fińskim można mówić właściwie dopiero od XIX wieku, gdy skończyła się tzw. wojna dialektów. Rolę w tym odegrało wydanie Kalevali, ale to dłuższa historia i trochę na inny temat. W każdym razie sporo debatowano na temat tego, jak zjednoczyć fińskie dialekty w jeden język i przy okazji stworzyć ujednolicony zapis – w takich właśnie okolicznościach powstał kirjakieli. Do dziś się wiele w nim nie zmieniło, dlatego wszyscy uczący się fińskiego z nieskrywaną radością odkrywają, że jego gramatyka jest bardzo, ale to bardzo regularna.

Jakby jednak na sprawę nie spojrzeć, sprowadza się ona do tego, że kirjakieli jest tą stroną fińskiego, która pozostaje martwawa od około 150 lat. Dzięki jej regularności łatwiej się jej uczy i to ją poznajemy na lekcjach fińskiego najpierw – zwłaszcza że jej znajomość zdecydowanie upraszcza poznawanie puhekieli. Problem polega jednak na tym, że nawet najlepsza znajomość kirjakieli niespecjalnie pozwoli nam na dogadanie się z żywym Finem czy Finką. To znaczy, może i on(a) nas zrozumie, a nawet pewnie zauważy, że nie umiecie lepiej, więc zacznie mówić po angielsku. Ale niespecjalnie należałoby oczekiwać, że zacznie nam odpowiadać w kirjakieli, bo prawdopodobnie taka umiejętność nigdy nie była mu potrzebna. To jest może i pewne wyolbrzymienie, ale nieraz ze zgrozą zdarzyło mi się słyszeć wypowiedź uprzejmie zaczynającą się w kirjakieli i nawet zupełnie powolną, a potem wraz z wątkiem przyspieszającą jak polski kierowca na pasach i zbaczającą coraz silniej w puhekieli albo, co gorsza, w dialekt. W takich sytuacjach można oczywiście poprosić o powtórzenie i pewną językową wyrozumiałość, chociaż zdarzy się i tak, że to powtórzenie wcale nie będzie lepsze.


W tym miejscu spróbuję już podsumować – bardzo chciałam przecież, żeby było możliwie krótko, skoro to tak złożony temat, że grube tomiszcze nie wystarczy na jego opisanie, więc nie ma szans na całościowe ujęcie. Można się fińskiego uczyć długo, ale bez puhekieli i tak będzie się rozmijał z rzeczywistością. Można mówić poprawnie, tyle że brzmiąc jak stara książka. Dogadać się. Tylko że za zwykłe „przepraszam” można dostać łatkę obcokrajowca — co może być przykre, zwłaszcza gdy załatwiasz jakąś ważną sprawę i zależy ci, żeby zrobić przynajmniej dobre (=fińskie) pierwsze wrażenie. Oczywiście, jeśli fińskim posługujesz się sprawnie, to zwykle spotkasz się z zachwytem – tyle że mając polską tendencję do „śpiewnej” intonacji, można zostać sklasyfikowanym/ą jako osoba z Rosji – co przy bardziej wierzących w stereotypy interlokutorach może okazać się bardzo niekorzystne.

I tak dzisiejszy wpis powstał głównie po to, żeby zauważyć, że coś takiego jak puhekieli w ogóle jest. W żaden sposób nie próbuję tu go chociaż trochę dokładniej omówić, bo ten tekst rozrósłby się przynajmniej do rozmiarów małej książeczki. Wielu z was uczy się fińskiego samodzielnie, a wtedy łatwo o wiarę, że podręczniki mają zawsze rację i formułki z nich pozwolą nam na dogadanie się w sklepie… Na wszelki wypadek zapamiętajcie więc jedną, która nie raz uratuje wam skórę: Voisitko sanoa se englanniksi?***


*Hehe, obcokrajowcy (fin.)

**To tak naprawdę bardzo podstawowe założenie językoznawstwa, a przynajmniej stoi za nim jeden z ojców tej nauki, Ferdinand de Saussure. Jeśli mi nie wierzycie, zajrzyjcie do kultowej pozycji „Kurs językoznawstwa ogólnego” tego pana, a przekonacie się, że nie kłamię. O ile nie zaśniecie, zanim nie dobrniecie do właściwego rozdziału. Za to miłośników języków skandynawskich z pewnością zainteresuje fakt, że de Saussure bez żadnego zażenowania ogłosił je jednym językiem, za to różnymi dialektami. Ale nie zachęcam do czytania tak długo, aż dojdziecie do tego fragmentu; jest prawie na samym końcu.

***Czy mógłbyś/mogłabyś powiedzieć to po angielsku? (fin.)