Przedświąteczna gorączka w Helsinkach
Okres przedświąteczny, poza kolejkami w sklepach i atakującym nas ze wszystkich stron hitem zespołu Wham!, kojarzy się coraz częściej z popularnymi w całej Europie świątecznymi jarmarkami. Każdy z nich ma trochę inny charakter i przygotowywany jest z mniejszym lub większym rozmachem. Kilka dni temu zostałam wysłana, by sfotografować kilka lodówek pełnych produktów mlecznych (po co? Dowiecie się wkrótce!) oraz by poobserwować, jak wygląda stolica Finlandii w czasie przygotowań do Bożego Narodzenia.
Przede wszystkim nie mogłabym nie wspomnieć o panującej ciemności. Jeśli ktoś nie ma szczęścia wychodzić poza miejsce pracy w godzinach 9-15, promienie słońca ujrzy dopiero za kilka miesięcy. Straszne? Dodam tylko, że im bardziej na północ, tym gorzej. Kilka tygodni przed Bożym Narodzeniem to czas poszukiwania prezentów, co swoje odzwierciedlenie ma w tłumach odwiedzających sklepy. To był pierwszy raz, kiedy (jak na introwertyczkę przystało) poczułam w Finlandii, że gdzieś jest za dużo ludzi w jednym miejscu. Zatem centrom handlowym powiedziałam stanowcze: dziękuję, nie tym razem. Wyszłam na zewnątrz, by zobaczyć to, co jest tematem tegoż artykułu – jarmarki.
Moja opowieść zaczyna się jednak od rozczarowania. Rok temu również miałam okazję być w grudniu w Helsinkach. Spędziłam wtedy mnóstwo czasu w pobliżu Kamppi, gdzie miał miejsce Międzynarodowy Jarmark Świąteczny. W tym roku w tej lokalizacji zastałam pustki. Brak śladów wskazujących na jakiekolwiek wydarzenie, jedynie jakaś jedna, licha budka promocyjna popularnego dyskontu, w której rozdawano ciepłą herbatę. Eee… Co się dzieje?
Na oficjalnej stronie organizatora widnieje tylko zdanie: „This is somewhat embarrassing, isn’t it?”. W ostateczności znajduję jakieś artykuły. Zeszłoroczne wydarzenie bylo zorganizowane po raz pierwszy i, jak się okazuje, ostatni, gdyż w tym roku nie było wystarczająco dużo zainteresowanych wystawców. Znajduję opinie, że było dość nudno i drogo, większość osób oglądała tylko towary, nie kupując ich. No cóż, należałam do tej większości, ale w mojej pamięci nie było tam tak źle.
Niestety, nie dysponuję już zdjęciami z tamtego okresu, spróbujcie więc sobie wyobrazić, jak to wyglądało: kilkanaście drewnianych budek, ustawionych na placu między Lasipalatsi a centrum handlowym. W nich do nabycia sery, mięso, produkty wełniane, bezalkoholowe glögi (grzaniec) oraz dżemy i musztarda. Ten ostatni produkt mnie zafascynował, ponieważ, kto miał okazję próbować, ten wie, że ma ona inny smak, niż u nas. Jeden ze sprzedawców wyjaśnił, że wpływ na smak ma inny niż stosowany u nas rodzaj gorczycy, używany do produkcji musztardy. Ponadto, można było znaleźć kilkanaście rodzajów i różnych wariantów smakowych – z dodatkiem czosnku, miodu, papryki czy, oczywiście, lukrecji. Wracając do pozostałego asortymentu, najdziwniejszą rzeczą, którą można było kupić na tamtym targu, były hot dogi z mięsem z kangura. I to (o ile faktycznie w kangurze znajdował się kangur) był jedyny międzynarodowy element, który tam znalazłam. No cóż, nie wyszło, wybrałam się więc dalej w poszukiwaniu jarmarków.
Przeszłam przez pięknie oświetlone Esplanadi, aż ujrzałam kolejne ozdobne stanowiska. Na pierwszy tegoroczny jarmark – Mantan Markkinat – natknęłam się przy słynnym pomniku Havis Amanda i Kauppatori. Było to kilka drewnianych budek, postawionych wzdłuż drogi. Część z nich ustawiono na planie okręgu, w którego sercu paliło się ognisko i przy którym można było usiąść. Nie miałam zbyt dużo czasu, by przyjrzeć się szczegółowo, ale w sprzedaży były najczęściej wszelkiej maści ozdoby, świeczki i produkty spożywcze: ciepłe kiełbaski z grilla, gofry i grzańce. Nie było tłumów, co nie jest niczym niezwykłym w dniu roboczym. Kontynuowałam zatem mój spacer do kulminacyjnego punktu wieczoru.
Ostatni jarmark, który miałam okazję zobaczyć, czyli Tuomaan Markkinat na Senaatintori, to najstarszy i najpopularniejszy świąteczny targ w Helsinkach. Znajduje się tu kilka rzędów drewnianych budek, w których do kupienia są przeróżne produkty – ceramika, rękawiczki, książki, ozdoby, coś ciepłego do jedzenia. I musztarda, i dżemy. W większości ceny nie na moją kieszeń. Dodatkowymi atrakcjami, w szczególności dla najmłodszych, jest stara karuzela oraz spotkania z Mikołajem (ale tylko w weekendy). Z głośników rozbrzmiewają fińskie piosenki świąteczne i kolędy. Można tu zakupić również choinkę. Jak zawsze, szukałam czegoś z kategorii śmieszne/ciekawe dla polskiego czytelnika. Znajduję Kalakukko, czyli zapiekane ciasto, w którym znajdują się małe ryby słodkowodne, najczęściej sielawy, zapiekane przez wiele godzin w całości. Danie to pochodzi z Kuopio. Niestety, znów nie starczyło mi odwagi, by zakupić dziwnie wyglądający bochenek. Innym razem. Czy ktoś z Was próbował już tej potrawy?
Moja wizyta w stolicy Finlandii była dość krótka, odwiedziny na jarmarkach nie powaliły na kolana, ale być może miałam zbyt duże oczekiwania po tym, co widziałam w Edynburgu czy nawet w Poznaniu. Doceniam jednak to, że jeśli ma się odpowiednią ilość gotówki, można znaleźć bardzo oryginalny prezent na święta. Albo po prostu pochodzić, pooglądać, porozmawiać ze sprzedawcami, którzy zawsze chętnie opowiedzą o swoich produktach. Zatem polecam wam, jeśli będziecie mieli okazję, zobaczyć te miejsca w przyszłym roku, gdyż jarmarki w Helsinkach są czynne tylko do 22 grudnia.