Puk puk, tik tok – recenzja serii „W domu (Finlandia)”
Pandemia koronawirusa wywróciła do góry nogami życie w pierwszej połowie tego roku, a przymusowa izolacja wszystkim dała się we znaki. Tematykę tę podjęło HBO w swojej serii filmów krótkometrażowych W domu, nakręconych w czasie lockdownu i traktujących oczywiście o życiu w czasach zarazy. Wcześniej ukazały się serie hiszpańska i polska, a ostatnio premierę miała edycja fińska. Jest to siedem krótkich filmów (każdy około 15 minut długości) nakręconych przez siedmioro fińskich reżyserów. Wszystkie produkcje zrealizowane zostały w zespołach mniejszych niż 10 osób, by zminimalizować ryzyko zakażenia i przestrzegać zaleceń fińskiego rządu.
Muszę przyznać, że podchodziłem do tej serii z raczej negatywnym nastawieniem – ocena widzów na HBO 2,9/5 nie nastrajała zbyt dobrze, a ponadto próbowałem zmierzyć się z edycją polską, gdzie na cztery podejścia dałem radę dokończyć dwa odcinki, a tak naprawdę podobał mi się tylko jeden (jasne, zdaję sobie sprawę, że to pozostawia 10 odcinków polskiej serii, których nawet nie tknąłem, ale hej, mam życie, nie będę dawał serialowi szans bez końca). Na szczęście jednak czekało mnie pozytywne zaskoczenie. Fińskie W domu (a właściwie Erityksissä, czyli W izolacji) naprawdę da się oglądać.
Nie jest to oczywiście arcydzieło kinematografii, nigdy zresztą nie miało się takowym stać. Nie mogę też powiedzieć, żebym ze szczególnym zapałem myślał o obejrzeniu serii drugi raz, choć nie wykluczam tego w przyszłości, może kiedy pandemia przestanie być tak aktualnym tematem. W domu (Finlandia) jest jednak całkiem ciekawym spojrzeniem na człowieka w izolacji, w niepewnych czasach, na jego uczucia, relacje z innymi i na to, jak odmienne warunki wpływają na naszą codzienność. Jest to zresztą rzecz typowo fińska – właściwie od samego początku swojego istnienia fińska twórczość artystyczna wszelkiego rodzaju miała tendencję do koncentrowania się na codziennym życiu zwykłych ludzi.
Mamy tu więc bardzo znajomo wyglądający zbiór obrazków z życia w czasie pandemii. Samotnie mieszkająca kobieta z dnia na dzień dosypuje do kawy więcej cukru i pije wieczorem coraz więcej wina. Ojciec zabiera dwójkę nastoletnich dzieci na spacer do lasu, by choć na chwilę oderwać się od rzeczywistości, w której matka trzeci tydzień walczy o życie w szpitalu, pod respiratorem. Mieszkańcy bloku nerwowo obserwują podjeżdżający pod budynek ambulans, zastanawiając się który z sąsiadów jest chory. Pracująca z domu artystka, surowa zwolenniczka social distancingu, nagle musi zająć się dziećmi swojej chorej sąsiadki.
Nie ma tu patosu, wymuszonego artyzmu czy efektów specjalnych. Jest to, co ludzkie – strach, samotność, depresja, stres, ale też nadzieja, promienie słońca wpadające przez okna i nieśmiałe ściąganie maseczki, by na moment odetchnąć wiosennym powietrzem. Światło zresztą odgrywa w serii dużą rolę, tak samo jak natura – to jednak właściwie nie powinno dziwić, mówimy wszak o sztuce fińskiej, a każdy weteran wykładów z kultury obszaru językowego doskonale wie, że wszystko w Finlandii jest inspirowane naturą.
W domu (Finlandia) jest więc bardzo fińskie – a jednak przedstawieni w serii Finowie wydają się być bardzo nam bliskimi ludźmi. Wszak według stereotypów i memów z czasów kwarantanny Finowie nie powinni mieć z izolacją żadnych problemów, bo nietowarzyskość i social distancing to ich normalny tryb życia. A jednak ich emocje, reakcje i zachowania są niesamowicie znajome – kto w żadnej ze scen chociaż przez chwilę nie zobaczył siebie samego, niech pierwszy rzuci kamień.
Podsumowując – polecam nie zrażać się polską edycją W domu i spróbować wersji fińskiej – zobaczyć jak Finowie podchodzą do tematu pandemii i izolacji, jak radzą sobie (bądź nie) z nową, niepewną rzeczywistością, i przekonać się, że w pewnych sytuacjach wszyscy jesteśmy tacy sami.
Źródło nagłówka: hbogo.pl